Forum SpellForce
Forum
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Czarna stal - rozdział I
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum SpellForce Strona Główna -> Gawędy Ariego
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Drakon Arach
Zaklinacz słów


Dołączył: 22 Kwi 2008
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 20:16, 29 Kwi 2010    Temat postu:

Uderzenie było co najmniej dobre. A widok umierającego w strasznych męczarniach człowieka przebitym przez rozlatujące czarne stworzenia było już tylko ekstazą dla moich prymitywnych emocji.
Niedaleko musi być demon... ale zostali mi jeszcze ci dwaj... trzeba szybko ich załatwić.
Przez moje marudzenie poczułem jak moja skóra jest dziurawiona przez ich szybkie bronie. Wkurzyłem się. Zbyt szybko się podniecam zabiciem jednego człowieka. Za szybko się cieszę z triumfu. Jak tak dalej pójdzie to w końcu oberwę.
Bez żadnych wstępnych ryków i wznoszenia ogłuszających okrzyków zaatakowałem pozostałych. Wykonałem potężny zamach i obróciłem się wokół własnej osi wykonując piruet. Chciałem trafić wszystkich, ale jeśli trafię jednego to też będzie dobrze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vinrael
Mocarz klawiszy


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 479
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:30, 09 Maj 2010    Temat postu:

Siedziałem oparty o skałę i próbowałem opanować oddech. O dziwo, przyszło to łatwiej, niż myślałem. Już po chwili, dawały się we znaki tylko oparzenia. Ciężko byłoby z takimi walczyć, a siedzenie za głazem nie było czymś najzwyczajniej ciekawym. Jak tu jednak walczyć i jednocześnie zważać na błąkające się wszędzie kule ognia!?

Nie znam się na żadnej magii, więc co poradzę? - myślałem nad tym wszystkim. Wyjrzałem zza rogu i dostrzegłem, jak magowie niszczą podłoże, na którym przed chwilą walczyłem, czy też próbowałem. Dla wyszkolonego taktyka, z pewnością byłaby to niesamowita zagadka, ale nie miałem czasu, ani kilkunastu żyć, by podniecać się atakami wroga, co samo w sobie było dość ekscentryczne. Wyjrzałem z drugiej strony i oceniłem sytuację. Wypatrzyłem Ugruka, który, jak opętany machał młotem. Gdzieś dostrzegłem martwego legionistę, którego dobiło Ostrze. Najemnicy Urama nie okazali się tacy słabi. Nigdzie nie mogłem dostrzec Ismaila, czy Zarakhiego. Tyczką się nie przejmowałem, bo pewnie bawi się teraz łukiem, albo poszła gdzieś z jakimś legionistą na małe "co nieco". Problem wciąż pozostawał. Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie, że jeszcze za czasów, gdy runy były mi obce, toczyłem walkę z magiem. Nic nie robił sobie z moich ciosów, a miecz odbijał się od niego za każdym razem, gdy próbowałem wyprowadzić jakiś atak. W dodatku rzucał we mnie sporej wielkości kulami lodu, aż dziw, że wyszedłem z tego cało. Zacząłem się zastanawiać...

Jakim cudem uniknąłem ich wszystkich!? - Teraz zajęty byłem tylko znalezieniem odpowiedzi na to nurtujące pytanie. W końcu uświadomiłem sobie, że dzięki odpowiedniemu skupieniu, potrafiłem wywołać coś w rodzaju magicznej tarczy, która niwelowała zaklęcia rzucane przez wroga. Problem w tym, że przecież do tej pory nie poznałem ani jednego zaklęcia. Problemy sprawiały mi proste inkantacje, o niczym innym nie wspominając. Odwróciłem się od bogów i nawet przez myśl nie przeszło mi, by teraz płaszczyć się przed nimi i błagać o litość...

Rozsiadłem się wygodniej, tak, aby oparzenia sprawiały, jak najmniejszy ból, który prawdę mówiąc i tak nie należał do największych. Przymknąłem powieki, oparłem dłonie o kolana i oczyściłem swój umysł. Z głowy wyfrunęło mi wszystko, co aktualnie ma miejsce, czyli krótko mówiąc cała bitwa. Wyobraziłem sobie siebie samego, jak kreuję magiczną tarczę. Przez chwilę czułem się, jakbym nic nie ważył, lecz zaraz potem wszystko wróciło do normy. Otworzyłem oczy i choć nie mogłem jednoznacznie stwierdzić, czy cokolwiek chroni mnie teraz przed ofensywnymi zaklęciami, miałem nadzieję, że nie siedziałem za skałą bity kwadrans, jak ostatni głupek. Wyjrzałem ponownie zza skały, by przeanalizować pole bitwy. Nic się nie zmieniło, choć obie strony odczuły znaczny ubytek w jednostkach. Ugruk wciąż machał młotem, Zarakhiego nie było, podobnie, jak Ismaila, a prukwa Eri... Taaak, wszystko wyglądało nazbyt zachęcająco. Nie mogłem tracić czujności. Niedaleko mnie, dostrzegłem legionistę, który całkiem porządnie wymachiwał mieczem. Stał do mnie przodem, więc nie było szans na szybką śmierć. W sumie, to może nawet i lepiej - warto czasem stoczyć uczciwą walkę, jeden na jednego i choć widok toczących się głów był niczego sobie, to jednak widok umierającego przeciwnika, przebitego na wylot był bardziej satysfakcjonujący. Tamten jednak wydawał się inny, jakby bardziej doświadczony. Nie nosił kolczugi, czy nawet hełmu, jak inni legioniści. Poradził sobie nawet dwoma Ostrzami, co już można było uznać za wyczyn.

On będzie odpowiedni - Pomyślałem i wstałem. Otrzepałem się i patrząc, czy nie ma w pobliżu żadnego maga na gryfie wyszedłem z ukrycia z bronią przy lewym biodrze, zostawiając niepotrzebny balast w postaci ciężkich broni Ostrzy. Na wszelki wypadek, zostawiłem również płaszcz, by nie przeszkadzał podczas walki. Szedłem wolno, tak, by mój upatrzony cel mógł się zorientować, że niedługo stoczy pojedynek z kimś jeszcze. Oponenta nie lekceważyłem, a czujność i gotowość do odskoku zachowałem. Przystanąłem w miejscu. Cel wycofał się o kilka kroków i zauważył mnie. Próbował przewiercić mnie wzrokiem, lecz odwdzięczyłem mu się tym samym. Przyjąłem postawę bojową, aby zachęcić rozluźnionego legionistę do ataku. Nie miałem pojęcia co zrobi, lecz już miałem plan.

Jeśli wykona cięcie pionowe, postaram się sparować je mieczem i kopnąć w krocze. Jeśli zaatakuje mnie i będzie próbował przeciąć mnie w poziomie, wtedy odskakuję do tyłu i wykonuję szybką kontrę tak, by trafić go w dłoń, która dzierży miecz. Jeśli postanowi wykonać pchnięcie, będę się starał uskoczyć w bok i wybić mu miecz z ręki. A gdyby nic nie zrobił, natychmiast przejdę do ofensywy i zadam mu kilka cięć zakończonych pół piruetem, tak na rozgrzewkę - zaplanowałem wszystko. Oczekiwałem reakcji wroga, który wyglądał na nieco zadowolonego...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vinrael dnia Nie 14:13, 23 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ari
Arinistrator


Dołączył: 29 Kwi 2008
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Piekła, a skąd?

PostWysłany: Nie 14:49, 23 Maj 2010    Temat postu:

Legionista również przyjął postawę bojową. Z wzniesionym wysoko półtoraręcznym mieczem, niemal tak czerwonym od krwi, jak rodowe zdobienia na kaftanie, postąpił krok do przodu. On i Drish byli o cal poza zasięgiem morderczych ostrzy. Reszta świata przestała się liczyć. W motłochu walki nikt nie zwracał na nich uwagi, a magowie na gryfach zajęli się rozpaczliwym znalezieniem miejsca na medytacje i inne rytuały przywracające łaskę bogów.
Krążyli w kółko, niczym szermierze przed pojedynkiem o honor damy. Człowiek uśmiechał się drwiąco, przygotowany do obrony. Wojownicy czekali na dogodny moment, kiedy ich oponent straci na chwilę koncentrację…
Legionista uśmiechał się drwiąco, patrząc na Drisha.
- Wiesz, czyja to krew? – syknął, potrząsając delikatnie orężem. Kilka kropelek posoki spadło na twarz i zbroję Drisha. – Tego waszego nekromanty. Ismaila. Zabiłem go, gdy przywoływał kolejnego martwego idiotę z ciała mojego przyjaciela. Widziałem, jak ty zabiłeś trzech moich przyjaciół. Co mam z tobą zrobić…?
Wykonał nieopisany manewr, na pierwszy rzut oka wyglądając jak ukośne cięcie od góry do dołu, jednak okazał się fintą. Drish jednak nie zdążył zareagować. Noga Drisha już lądowała na kroczu legionisty, gdy została odepchnięta ostrzem. Legionista wykonał piruet i mieczem podciął nogi mrocznego elfa. Ziemia błyskawicznie zmieniła swoje położenie o dziewięćdziesiąt stopni. Upiorny ból kostki pulsował miarowo, zalewając głowę Drisha rozpaczliwym wołaniem o pomoc.
Mroczny elf szykował się na najgorsze. Zęby zacisnęły się bez udziału jego woli. Nic jednak nie przeszyło jego piersi.
Rywal czekał.
- Wstawaj! – Warknął, wykrzywiając twarz w paskudnym wyrazie. – Przecież nie przebiję leżącego…

***

Sytuacja Ugruka pogarszała się z sekundy na sekundę. Najpierw te dwa feralne cięcia, a teraz… bogowie, teraz, wykonując piruet, po prostu poślizgnął się na kałuży krwi i wylądował na plecach. Młot poleciał hen, w siną dal… a konkretnie zgniótł stopę jednemu z przeciwników, wprawiając go w spowodowane agonią drgawki, szlochy, lamenty i rozpaczliwe próby wyjęcia nogi spod młota bez jednoczesnego upuszczania miecza i tracenia trolla z oczu.
Ostatni żołnierz, który był zdolny do walki, wzniósł krótki miecz, przygotowując się do zadania Ostatecznego Ciosu. Ugrukowi całe życie mignęło przed oczami (…i czyż nie było nudne?). Uderzenie nie nadchodziło. Mogły minąć lata, może parę sekund, gdy twarz legionisty na nowo pojawiła się przed oczami trolla. Była dziwnie spięta, jakby poszarzała, a oczy spoglądały w środek głowy. Ugruk nie przypominał sobie, by z piersi tego człowieka wcześnie wyrastało pierze strzały. Miał jednak na tyle rozsądku, by przeturlać się – niczym bezkształtna beczka wina - ustępując miejsca martwemu już człowiekowi.
Tylko jedna osoba używała w tej bitwie łuku. Teraz uśmiechała się drwiąco zza pleców trolla.

***

Randarol podróżował w górę Boskiego Muru. Po drodze natknął się na pozostałości wojskowego obozu, gdzie opatrzył swoje cztery litery, a raczej ten nędzny ochłap mięsa, który niedawno był czterema literami. Wreszcie zatamował krwawienie. Odpoczął (na stojąco, oczywiście) w tym obozie, a później jeszcze się po nim rozejrzał. W końcu, bogatszy o nowe doświadczenie w walce z umarłymi, ruszył dalej.

Znalazł się na skraju największej bitwy, jaką w życiu widział. Trup siał się gęsto… niespokojne duszyczki błagały go o wskrzeszenie, choćby w postaci paskudnych szkieletów czy goblinów. Ludzie walczyli z jakimiś okropnymi , czarnymi stworzeniami. Zapewne byli stroną broniącą się, i to broniącą ostatnimi siłami. Niewielu czerwonych ludzi już pozostało, za to czarne monstra zbierały krwawe żniwo. W miarę bezpieczni byli tylko magowie latający na gryfach, gdyż ich stalowe humanoidy nie były w stanie dosięgnąć.
Krwawa jatka trwała i trwała, przy wtórze okrzyków bojowych, jęków konających, ogłuszającym ryku stali uderzającej o stal, przebijanych pancerzy, rozpadających się mechanizmów…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Drakon Arach
Zaklinacz słów


Dołączył: 22 Kwi 2008
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:19, 23 Maj 2010    Temat postu:

Powoli wstawałem i patrzyłem się w drwiący uśmieszek Eritliny. Uratowała mnie... to było nad wyraz dziwne. Przecież prawie zabiłem jego braciszka... i teraz mnie ratuje? Nadzwyczajna sytuacja...
- Jestem ci winny przysługę elfko - burknąłem do niej - Za tego żołnierza. Bo mogłem tu głupio zginąć.
Byłem rozeźlony, bo upuściłem młot. Prezent od jego braciszka, który posłużył mi w walce. Podniosłem młot i jednocześnie uderzyłem z całej siły pięścią w żyjącego przeciwnika. Chciałem wyładować swą złość na tym przeciwniku za to, że się poślizgnąłem. Chciałem, by kości czaszki pękły i poprzebijały mu mózg. By skonał szybko, ale odczuł całą moją złość w jednym uderzeniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vinrael
Mocarz klawiszy


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 479
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:58, 23 Maj 2010    Temat postu:

Oponent zwrócił na mnie uwagę - to dobrze. Podniósł do góry miecz, powinien zaatakować. Jednakże postawił nogę do przodu i zaczął coś memłać o Ismailu, jego krwi, umarlakach, "kochanych przyjaciołach"... Strasznie gadatliwy, mówiąc krótko. Zastanawiał się, jak mnie wykończyć i chyba wpadł na jakiś pomysł. Zaatakował i zrobił to nadzwyczaj sprawnie, jak pantera w pościgu za zdobyczą. W oczach dojrzałem iskierki nienawiści, płonące coraz silniej i silniej. Wykonał spektakularny manewr, tak niespotykany, że nie zdążyłem sparować ciosu mieczem. Zamiast natychmiast odskoczyć, posłałem moją nogę na spotkanie z czerwoną stalą, jednocześnie analizując, jak do tego w ogóle doszło. Niestety, legionista znów zaczął "tańczyć" i podciął mnie. Upadłem na ziemię. Uchroniłem głowę przed nieopisanym bólem, jednak kręgosłup odezwał się zamiast niej, a wtórująca mu kostka... Byłem taki zły, że zacisnąłem zęby. Miałem ochotę odciąć ją sobie, bo tylko przeszkadzała, ale doszedłem do wniosku, że byłoby to głupie. Nie obchodziło mnie to, co się ze mną teraz stanie, bo byłem tak zirytowany całą tą sytuacją, że głowa mała. Bolał mnie prawie każdy, nieosłonięty skrawek ciała, a była to sprawka magów. Jeszcze raz, myślałem o tym, aby skoczyć na któregoś z nich i... szybko rozwiałem te "refleksje" i skupiłem się na walce.

Postanowiłem, że nie będę tracił czasu (i życia, co ważniejsze). Przeciwnik był nad wyraz niekulturalny - krzyczał, nie wiadomo z jakiego powodu. Wywołał u mnie niespotykany napad furii. Ból odszedł, jak ręką odjął. Zanim przeciwnik skończył swoją wypowiedź, ja pochyliłem się do przodu, unosząc do góry plecy i wykonałem cięcie. Za cel obrałem jego kostki. Zamachnąłem się tak szybko, że myślałem, iż sam urwę sobie ramię. Na szczęście do niczego takiego nie doszło. Wykonując ten manewr, dosadnie wykrzyknąłem w jego kierunku:

- Kurwa, nie drzyj mi się nad uchem, Ty pieprzony jamochłonie! - w tym "uprzejmym zwrocie", chciałem zwrócić uwagę mojemu oponentowi, że nie powinien krzyczeć do osoby, która znajduje się w jego pobliżu, jednakże nie wyszło mi. Poderwałem się na równe nogi. Ból powrócił, ale zignorowałem go. Dosłownie na ułamek sekundy zrobiło mi się ciemno przed oczyma, ale zaraz potem zdołałem odnaleźć się w tej sytuacji. Czułem, jak moje ciało pulsuje, jak jest przepełnione chęcią zabicia tamtego człowieka. To była "sprawa honoru", więc zaraz po tym, jak odnalazłem mojego oponenta, ruszyłem z dziką szybkością w jego kierunku. Zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartę i skorzystać z wszelkich możliwych środków (w tym otoczenia), jak również doświadczenia, jakie nabyłem, by móc pochlastać legionistę. Poczułem ten sam przypływ siły, który ogarnął mnie jakiś czas temu...

Zabiję go, zabiję na śmierć!! - pomyślałem. Z zaciśniętymi zębami i okropnym, sardonicznym, wyrazem twarzy biegłem na spotkanie z legionistą.

[W tym poście, Drish starał się skorzystać ze zdolności "Okrzyk Bojowy"]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vinrael dnia Nie 16:04, 23 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hyouton
Webmaster


Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 317
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 17:05, 25 Cze 2010    Temat postu:

Tymczasem ja leżałem nieruchomo, jak sparaliżowany aż do pewnego momentu....
Coś we mnie się obudziło i zapragnęło krwi. Powoli mogłem zacząć ruszać kończynami. Lekko się podniosłem, opierając się o ramię. Przede mną był przeciwnik, który nawet mnie nie zauważył. Skupiłem więc mroźną energię.
Energia dość dobrze się uformowała. Bez problemu udało mi się skierować lodową kulę w jego ścięgno...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ari
Arinistrator


Dołączył: 29 Kwi 2008
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Piekła, a skąd?

PostWysłany: Śro 19:15, 04 Sie 2010    Temat postu:

- Nie. Nie jesteś mi winien żadnej przysługi. – Powiedziała Eritlina tak cicho, że w zgiełku walki Ugruk ledwie ją dosłyszał. – Jesteś mi winien dwa życia: swoje i mojego brata.
Hebanowej barwy strzała z niemal błyszczącymi, śnieżnobiałymi lotkami została wycelowana w pierś trolla.

***

Przed oczyma Drisha zatańczyły czerwone plamy. Nie wiedział, czy powodem tego niezwykłego zjawiska jest słońce świecące mu w oczy, zmęczenie, czy ból… to się nie liczyło. Adrenalina była wydzielona w nadmiernej ilości, mroczny elf stracił na chwilę świadomość, a gdy znów otworzył oczy, nie zobaczył już swojego przeciwnika. Zobaczył kilkuczęściowy, krwawy ochłap mięsa i kawałków skóry, leżący, czy raczej – rozrzucony po ziemi.
Problem w tym, że nienaturalny dla jego spokojnej duszy okrzyk, jaki z siebie wydał, zadziałał nie tylko na niego…

***

Przeciwnikiem, w którego wycelował Zarakhi, okazał się być mag w czerwonych szatach. Jak drow zdążył się zorientować – już po wypuszczeniu lodowego pocisku – ów mag celował swym kosturem w plecy… Eritliny. Zdążył uderzyć ją w wąskie plecy, zanim dosięgła go kula lodu.

***

Eritlina spokojnym, jakby powolnym ruchem napinała cięciwę łuku. Jednak, ku uldze trolla, nie zdążyła tego zrobić. Nagle wybałuszyła oczy, wypuściła cięciwę, a strzała wylądowała u stóp Ugruka.
Elfka padła na kolana. Jej oczy patrzyły w pustkę.
Zza niej wyłonił się Ismail, cały otoczony lodem, zapewne trafiony jakimś magicznym pociskiem. Gdyby oberwał sekundę później, to nie Eritlina leżałaby na ziemi.

Określenia „wróg” i „sojusznik” nabrały nagle nowego znaczenia, gdy Ugruk zauważył resztki mocy magicznej iskrzące się między palcami Zarakhiego…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Drakon Arach
Zaklinacz słów


Dołączył: 22 Kwi 2008
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:35, 04 Sie 2010    Temat postu:

Nie spodziewałem się, że elfka wykorzysta walkę to swoich celów. Ale jeszcze bardziej się zdziwiłem jak padła... od tego pyszałka Hokan' a... a już zdziwiło mnie totalnie to, że oberwał od... Zarakhi' iego? Totalnie nie rozumiałem tego zajścia... z trudem jak na trolla próbowałem to zrozumieć, ale wiedziałem, że im dłużej będę próbował to jakoś ułożyć, to prędzej tu zginę. Trzeba było działać... tak... działać. Trzeba coś zabić w imię samego Zarach' a!
Przywaliłem z całej siły głowę elfki swoim butem. Po chwili ryknąłem ogłuszająco chcąc ściągnąć na siebie uwagę jakiś chętnych do zabicia.
- Wynoś się stamtąd! - krzyknąłem do elfa - Bo jeszcze cię ktoś dobije!
Mając w nosie Ismail' a, mocniej i pewniej chwyciłem młot. Wzrokiem lustrowałem całe pole walki. Trzeba zabić dużo ludzi, o tak... trzeba podnieść swój status. Przy okazji uważałem na atak. Na świstające krótkie strzały nie uważałem aż tak. I tak nie uniknę ciosu... tym bardziej wszystkiego co fruwało. Ale uważałem...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vinrael
Mocarz klawiszy


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 479
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 9:23, 05 Sie 2010    Temat postu:

Rzuciłem się na przeciwnika i nieskromnie mówiąc zmasakrowałem go w przypływie szału i agresji, jakiej nigdy wcześniej z siebie nie wydobyłem. Ponad to, jak się chwilę później okazało, mój wrzask zadziałał nie tylko na mnie. Podparłem się na ostrzu miecza, zacząłem głęboko oddychać. Momentalnie z zirytowanego do granic możliwości, stałem się na powrót nihilistycznym sobą. Rozejrzałem się szybko wokół siebie, czy aby nikt nie chce mnie rozpłatać na pół, ale na szczęście stałem sam trochę dalej od głównego pola bitwy. Wzrokiem dojrzałem Ugruka, który "robił swoje" i... "Zaraz, to Eritilina? Co ona wyprawia z tym trollem?" - zamyśliłem się. Okazało się, że cwana z niej bestyjka, bo próbowała przestrzelić trolla w zgiełku tak, by nikt nie zauważył tego, co zrobiła. Próbowała i... "Ismail? Ale... Gdzie...? Przecież on... Kurwa!" - zadręczałem się co raz to nowymi myślami. Miałem ochotę poszatkować przeciwnika, za to, że mnie okłamał, ale niestety zrobiłem to przed chwilą. A pupilek Hokana właśnie uratował skórę Krwawego. Przez chwilę zazdrościłem mu, że tak odważnie rąbnął swoim magicznym kijem kochankę Zarakhiego, ale zaraz się okazało, iż... oberwał magicznym pociskiem, kulą lodu dla ścisłości. Jedyną osobą, która posługiwała się magią mrozu, był Tal Ach. Przejechałem sobie ręką po twarzy, kompletnie gubiąc się w tym wszystkim. "Paranoja!" - skomentowałem, nie dzieląc się z nikim oceną sytuacji. Doszedłem do wniosku, że najgorszym pomysłem będzie mieszanie się do ich porachunków, że musiałbym ukatrupić któregoś z nich, no i, że szlafrok Ismaila jakoś dziwnie przypadł mi do gustu. Otrząsnąłem się, bo w moją stronę leciał jakiś legionista, odrzucony potężnym uderzeniem Ostrza. Przechyliłem głowę w prawą stronę, spojrzałem na wrzeszczącego żołdaka Urama i w swojej wspaniałomyślności... pozbawiłem go głowy. Poturlała się w stronę pobliskiej przepaści, zatrzymała się na chwile, jak gdyby chciała się pożegnać z ciałem i spadła w dół, by dotrzymać towarzystwa zwłokom krasnoluda-schizofrenika.

Choć mój miecz był na tyle lekki, że z łatwością mogłem dzierżyć go w jednej dłoni, teraz z niewiadomych dla mnie przyczyn, stał się lekki, jak gęsie pierze. W dość szybki sposób przeanalizowałem sytuację. Wygraną mieliśmy teoretycznie w kieszeni, bo nawet najmężniejszy ludzi Urama nie mógł równać się z potęgą Ostrzy. Było jednak coś, co z radziło sobie z potworami z Czarnej Stali. Kilkumetrowy demon miażdżył twory Hokana, gdy się do niego zbliżały. Potrzeba było kogoś, kto umiejętnie wyeliminuje bestię. Widziałem w tym zadanie dla siebie i nawet miałem już obmyślony plan. Zakrzywione ostrze schowałem bezszelestnie do pochwy, a z ziemi podniosłem dwa półtoraki, należące do "odciętej główki" i "pana poharatanego". Miecze praktycznie w ogóle nie ważyły, zdawały się niknąć w moich dłoniach. Zacisnąłem ręce na rękojeści i pospiesznym krokiem udałem się w kierunku pobliskiego wzniesienia. Wyglądało tak, jakby boska dłoń ukształtowała je na czyjąś prośbę. Wspiąłem się na nie, co utrudniły mi rany i oparzenia. Nie poddałem się jednak byle czemu i dostałem się na górę. Od (baaardzo) stromej strony, mogłem obserwować okropną bestię w całej okazałości. Plan miałem dosyć prosty: Zeskoczyć bydlakowi na plecy i szybkim ruchem wbić dwa półtoraki w głowę, by natychmiastowo wyeliminować go z gry. Co mogło pójść nie tak? Odległość, jaka nas dzieliła... Mogłem jej nie przeskoczyć, w końcu żaden ze mnie zając, a mroczny elf. "Debilu, jeśli się dobrze wybijesz, załatwisz tę gadzinę!" - dodawałem sobie otuchy. Cóż, w sumie nie było tak źle, w najgorszym wypadku, mogłem tylko... zginąć.

Decyzję podjąłem bez namysłu: postanowiłem zaryzykować. Przygotowałem sobie rozbieg, zamknąłem oczy i uderzyłem się w pierś. Nie bałem się śmierci, ani spalenia przez byle maga na gryfie. Po prostu głupio byłoby umierać w tak pozbawiony sensu sposób. Spojrzałem za siebie i w bok, żeby przestrzec się przed czarodziejami. Oprócz dwóch z nich, którzy latali nieco dalej, reszta chyba znudziła się tym wszystkim i odleciała, a w najgorszym wypadku czekała w pobliżu, aż skoczę. Miałem to gdzieś, prawdę mówiąc i rozpędziłem się na tyle ile mogłem, by zaraz potem wyskoczyć przed siebie, przygotowany praktycznie na wszystko. Miałem cichą nadzieję, że tym razem uda mi się dopaść wroga za pierwszym razem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hyouton
Webmaster


Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 317
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 19:56, 05 Sie 2010    Temat postu:

- Ismail, ty głupi pomiocie Aonira. Gdzie mi się pchasz przedemnie? Teraz drżyj z bólu wiecznego mrozu. Twoja głupota nie zna granic. Gdybyś nie był taki zadumany w sobie i patrzył dookoła - rzekłem do maga po czym wstałem i powróciłem do walki. Nie mogłem nigdzie zauważyć Ugruka i Erliny, ale widziałem Drisha zbliżającego się do większego demona. Postanowiłem mu pomóc i już powoli gromadziłem mroźną energię by pomóc mrocznemu elfowi..

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ari
Arinistrator


Dołączył: 29 Kwi 2008
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Piekła, a skąd?

PostWysłany: Nie 15:28, 08 Sie 2010    Temat postu:

[Fanom progresywnego metalu (a także tym, którzy nic do niego nie mają) polecam słuchać w tle "soundtracku". Odpowiedniej "nuty" szukałem dłużej, niż pisałem post...]

Ugruk szybko znalazł wymarzonego przeciwnika. Jeszcze nigdy w swym trollim życiu nie widział istoty większej od siebie. Ten… „demon”, jak go nazwał Ismail (gdy się rozmroził), wytwarzał wokół siebie dziwną aurę, jakby gorąca. Śmierdział gorzej niż Ugruk. Rozrywał właśnie na strzępy trzy Ostrza naraz. Czymś, co przed chwilą było korpusem jednego z nich, cisnął w stronę nadchodzącej grupki czarnych stworów. Prawdopodobnie właśnie ten demon wynalazł grę zwaną później kręglami...

Cztery Ostrza poszybowały w powietrzu, dwa z nich zdążyły po drodze zostać podrapane przez pojawiające się znikąd gryfy. Wejście demona w stan furii nieco odciążyło szalę zwycięstwa Ostrzy, a co za tym idzie – Zarakhi’ego, Drisha i Ugruka. Ludzie, z wyjątkiem tych latających na gryfach, w większości już nie żyli, ale demon wydawał się właśnie rozkręcać.

Gigantyczne macki, dłuższe i grubsze od potężnych niczym pnie drzew ramion demona, rozczłonkowały kolejne dwie stalowe maszyny. Ostrza za nic nie mogły się dostać w pobliże potwora, o zranieniu go nie wspominając.

Zarakhi wypuścił pocisk z czystego lodu, mniejszy niż się spodziewał. Kula zmrożonej wody pofrunęła gładko w stronę bestii, jednak całkowicie rozpłynęła się pod wpływem dziwnej aury otaczającej demona. W nogę bestii trafiła kostka nie większa niż naparstek. Rozległo się przytłumione tssss, a mroczny elf mógłby przysiąc, że widział unoszącą się z tamtych okolic parę…

Ziemia zatrzęsła się pod wpływem ogłuszającego ryku bestii. Nawet Drishowi, który właśnie szykował się do skoku, włosy stanęły dęba, a bębenki prosiły o wypłynięcie.

Demon spojrzał na Zarakhi’ego. Olbrzymie, ciemnozielone oczy przewierciły mrocznego elfa na wylot.

JAK ŚMIESZ!? – Tal Ach usłyszał te słowa bezpośrednio we własnej głowie. Bestia nawet nie otworzyła ust. Jej macki i ręce wystrzeliły w górę. Grunt wokół demona eksplodował, a spod ziemi wyleciały języki ognia.

Drish nadlatywał. Miał niepokonane wrażenie, że lot trwał o wiele za długo, niż powinien…

Wokół segmentowych jak u muchy, mchowych oczu potwora zamigotały złote płomyki. Kilka najbliższych Ostrzy po prostu spłonęło, zamieniając się w czarny popiół. Ludzie gotowali się w swych zbrojach, całe płaty skóry i białek oczu tworzyły brutalny dywan wokół demona. Jeden gryf, nieszczęśliwie przelatujący nad demonem, został zmieciony błyskawicznie szarpniętą macką. Zwierzę, wraz ze swoim panem, wylądowało na skarpie, z której przed chwilą wybił się Drish. Już po chwili zarówno ono, jak i mag, byli już tylko czerwono-różową plamą na skale.

Zdecydowanie śmierdział gorzej niż Ugruk, musiał uznać Drish, który wylądował na garbatych plecach demona. Nie miał pojęcia, jakim cudem uniknął strzelających płomieni, ale tu, na górze, było wystarczająco gorąco, by dziękować paranormalnym mocom za to, że nie utopiły go w płomieniach.

Miecz zabłysnął czerwienią i złotem, gdy zaczął odbijać języki ognia. Wiekopomna chwila. Zaraz zatopi broń w cielsku potwora…

Przeczucie nieuchronnej zguby nakazało mu się schylić. Balansując na chwiejnym, czerwonym cielsku bestii, Drish przyklęknął. Macka przefrunęła mu tuż nad głową. Kolejną jakimś cudem przeskoczył.

Kątem oka Ugruk dojrzał paradującego na grzbiecie demona towarzysza. Języki ognia sięgały wyżej i szerzej.

Nagle zrobiło się gorąco


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ari dnia Nie 15:31, 08 Sie 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Drakon Arach
Zaklinacz słów


Dołączył: 22 Kwi 2008
Posty: 413
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 17:46, 08 Sie 2010    Temat postu:

Coś te demony duże, pomyślałem. Nawet w swoim starym życiu nie zmierzyłem się z czymś większym... może ogr był wyższy, ale ten go przebija pod każdym względem. Wreszcie pojawił się przeciwnik przed którym będę się mógł wykazać, postawić na szali moje życie... albo życia.
Ścisnąłem mój młot mocniej w dłoniach. Czułem, że ten demon oś kombinuje, będzie na pewno boleć... ale co robi na jego plecach Drish?! Chce mi odebrać przeciwnika? O nie... nie pozwolę mu na to, on jest mój i tylko mój...
Zrobiłem kilka kroków obchodząc stwora od lewej i zacząłem oddalać się od Zarakhi' ego. Ale to była tylko zmyłka. Gdy trąciłem kamień lekko stopą od razu zmieniłem kierunek i ruszyłem z potężnym okrzykiem na swojego przeciwnika. Przypomniałem sobie w tym czasie ból jaki mogłem poczuć... ten ból, który kojarzył mi się z zacieśniającym kręgiem spowodowany przez tego paskudnego orka... czułem, co może mi się stać. Że mogę zginąć. Ale całe swoje myśli i emocje starałem się wytłumić krzycząc i skupiając się na ataku.
Szarżując staram się go uderzyć z całą swoją siłą i wściekłością w korpus. Jeśli bym nie trafił, a ogień mi nie zranił to staram się na niego wpaść. Dlatego biegnę po przekątnej kierując się na jego prawy bok, jednak nie na tyle ostro by mieć trudność w ataku...


(w całym tym spektaklu aktywuje szał za pomocą gorzkiego wspomnienia bólu pełnego ognia wywołanego przez znanego, jedynego maga kręgu będącego orkiem)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vinrael
Mocarz klawiszy


Dołączył: 13 Kwi 2009
Posty: 479
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 11:06, 11 Sie 2010    Temat postu:

Przed wyskokiem usłyszałem tylko przeraźliwie głośny krzyk, penetrujący moją czaszkę. Wybałuszyłem oczy, lecz nie straciłem koncentracji, co to, to nie. Do krawędzi zbliżałem się bardzo szybko, aż w końcu, w ostatnim momencie wybiłem się w górę. Jakiś dziwny przypływ gorąca uderzył mi twarz, o mało co nie zachłysnąłem się powietrzem. Na moment przymknąłem oczy, co mogło się zakończyć lądowaniem na skałach. Dosłownie sekundę później udało mi się wylądować na czymś niezwykle twardym, aczkolwiek miękkim na tyle, że nic sobie nie połamałem. Nierówna powierzchnia tego "czegoś" utrudniała zachowanie równowagi przez cały czas, toteż musiałem uważać, by po prostu nie spaść. Już wiedziałem, że dobrze trafiłem, o ile za "dobre" można uznać cielsko olbrzymiego stwora z otchłani Braga Gor. W istocie, w jego pobliżu było tak gorąco, że momentami krztusiłem się, a nozdrza odmawiały posłuszeństwa. Liczyłem na to, że zakończę sprawę szybko, w końcu nie miałem czasu na zabawy w "przeskocz mackę". Nie ja tu jednak dyktowałem zasady i gdy miałem zatopić ostrza w głowie stwora, on zdecydował, że chyba jednak zagramy w "przeskocz mackę"...

Przeczucie kazało mi się schylić, więc to też zrobiłem. Właściwie, to przyklęknąłem na wierzgającym demonie, który w międzyczasie rozszarpywał kolejne Ostrza. Z drugiej strony nadlatywała kolejna, miałem wrażenie, że utnie mi nogi, więc jedynym wyjściem było jej przeskoczenie. Udało mi się, znów wylądowałem na plecach demona. Chyba niezbyt podobał mu się fakt, że ktoś po nim skacze. Jeśli wszystko miałoby pójść po mojej myśli, za chwilę nie musiałby się już niczym martwić. Na skale, z której się wybiłem, zobaczyłem martwego gryfa i maga. "A to peszek" - skomentowałem całość w myślach. Nie powinienem jednak tracić skupienia, bo gdy się odwróciłem, końcówka macki wylądowała na mojej twarzy. Ba! Choć nie oberwałem całą macką, to uderzenie było tak silne, że z początku zdawało mi się, że urwie mi głowę. Na szczęście, czy też nie szczęście, obróciłem się tylko i już właśnie miałem spaść, gdy chwyciłem się pewnego rodzaju wypustki, na plecach potwora. Zwisałem trzymając się jedną ręka tej wypustki. Niestety, zmuszony byłem upuścić jednego półtoraka, który wpadł prosto w mechanizmy stojącego niżej Ostrza i zablokował je tak, że nie mogło się ruszyć. Nie bez problemów (o czym nie pomyślałem, zaraz mnie bolało), wdrapałem się z powrotem. Zobaczyłem szarżującego Ugruka, który wymachiwał młotem Diavi'ego w powietrzu. Nagle, zrobiło się tak duszno, jak tylko duszno mogło być...

Coś na plecach demona zaczęło się jarzyć. Okazało się, że tych wypustek było znacznie więcej, a między pewnymi dwoma, umiejscowiony był, czy raczej wrośnięty na stałe, dziwny, błyszczący kamień. Przeczuwałem, że zaraz stanie się coś niespotykanego. Rozejrzałem się wokół i dostrzegłem, jak macki szaleją w powietrzu. Bardzo prawdopodobne było to, że zaraz przebiją mnie na wylot, albo poturbują trolla. Musiałem to zakończyć, bo nie dość, że stwór zagrażał wszystkim żyjącym (a tych wbrew pozorom było naprawdę niewiele), to z minuty na minutę skutecznie zmniejszał ilość wojowników z Czarnej Stali. Złapałem półtoraka w obie dłonie, na klęczkach zbliżyłem się do miejsca, w którym znajdował się głowotułów i...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Hyouton
Webmaster


Dołączył: 19 Lut 2009
Posty: 317
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 15:39, 14 Sie 2010    Temat postu:

- hmm, moje uderzenia lodu na nic się nie zdadzą. Lepiej będzie, gdy będę czekał w pogotowiu, by uleczyć moich współtowarzyszy broni - pomyślałem, po czym oddaliłem się parę metrów, z dala od wielkiego demona.
Szedłem do tyłu, ciągle wpatrując się w ogromną, czerwoną bestie, gdy nagle prawie się o coś potknąłem. Okazało się, że był to tułów Erliny, który mogłem przez przypadek uszkodzić. Mroczna elfka, oszołomiona leżała na ziemi. Doznała ogromnych obrażeń
- Erlino, co się stało? Słyszysz mnie? - Spytałem mroczną elfkę. Nie rozglądając się dookoła co się dzieje, czekałem chociaż na słaby znak życia, ze strony Erliny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ari
Arinistrator


Dołączył: 29 Kwi 2008
Posty: 1256
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Piekła, a skąd?

PostWysłany: Sob 17:37, 14 Sie 2010    Temat postu:

[”Soundtrack”
To jeden z ostatnich postów w tym rozdziale…]


Gorąco…
Bogowie, jak gorąco!
Ugruk odruchowo zamknął oczy, by choć delikatnie osłonić rozpływające się białka. Uniósłby młot, ale jego drewniany trzon służył już za pochodnię…
Sam Ugruk też służył za pochodnię. Płomienie lizały jego nagie już stopy, paliły skórę…
To nie było ważne.
… ogień wdzierał się do płuc trolla, uniemożliwiając oddychanie…
To nie było ważne.
… temperatura paliła mu zbroję, hełm, którego części kolekcjonował latami…
To nie było ważne.
A to dlatego, że Ugruk się wściekł. Naprawdę wściekł.
Ugruk Krwawy dotarł do demona. Całe życie przelatywało mu przed oczami, w tej chwili będącymi dwiema białymi plamami na płonącej głowie...
Setka odebranych istnień…
Ugruk wpadł w pełnej prędkości na grubą jak pień stuletniego dębu nogę potwora. Natychmiast został odrzucony. Siła kopniaka była tak wielka, że ciężki niczym gigantyczna skała troll pofrunął, ciągnąc za sobą płomienie, niczym kometa Aonira nad Eo, nisko nad ziemią i rozbił się o jedną z licznych okolicznych skał.
Ryk demona przebił się przez odmęty nieświadomości. Płomienie na ciele trolla powoli gasły.

Płomienie wokół bestii również gasły. W błyskawicznym, nienaturalnym tempie. Równie szybko rosły płomienie kształtujące się w gigantyczną kulę między „dłońmi” demona.
Kula wystrzeliła, a huk tego wystrzału zabrzmiał jak bitwa staczana między bogami.

Eritlina otworzyła oczy. Ale nic nie powiedziała.
Nie zdążyła.

W Zarakhi’ego uderzyła kula ognia większa od niego samego. Siła uderzenia popchnęła go w przód, już sekundę później mroczny elf leżał na wznak koło swej ukochanej. Jego szata paliła się, ale jakimś cudem płomyki nie dosięgały ciała… jeszcze.

Zaraz po wybuchu kula rozszczepiła się na dwie mniejsze. Poleciały w stronę gryfich magów. Po eksplozji te mniejsze również rozdzieliły się… i tak dwukrotnie. Już po chwili z nieba spadł deszcz tysiąca płomieni i gryfich piór. Magowie i ich wierzchowce porozbijali się o ziemię i skały. Ostatnie Ostrza kwiczały nieludzko, gdy płomienie trawiły czarną stal.

Tylko dwie istoty utrzymały się na nogach… mniej więcej.

Demon zachwiał się, oszołomiony nazbyt mocnym uderzeniem trolla. Macki przestały atakować Drisha, były potrzebne do utrzymania równowagi.
Takiego momentu oczekiwał.
Miecz Drisha już po chwili przebił stosunkowo miękką, choć grubą skórę demona. Mroczny elf został zepchnięty przez potężną dłoń demona. Lot był znacznie krótszy i mniej bolesny, niż mroczny elf się spodziewał. Jednak spiętrzenie wszystkich ran odniesionych podczas bitwy oraz zmęczenie nie pozwoliły mu już się podnieść.

A w każdym razie nie tak prędko.

Ziemia zatrzęsła się od kakofonii ryku wydawanego przez niezliczone struny głosowe demona, połączone z potężnym uderzeniem, jakby młot Zaracha rozbił się gdzieś w pobliżu.
Wieczny Ogień demona zgasł na dobre.

Ogień na ciele Zarakhi’ego również. Płomienie strawiły cały materiał szaty i dotkliwie poparzył skórę. Był ciężko ranny, ale żył. Ciche westchnienia, jakby rozpaczliwe oddechy, sugerowały, że Eritlina również została na tym padole.

Ugruk przestał skwierczeć. Nic nie słyszał, oczy miał zamknięte. Nie mógł się poruszyć. Ale czuł każdą cząstką swego trollowego ciała, jak blisko śmierci się znalazł. Nie odejdzie, wiedział o tym. Jeszcze nie teraz… on żyje.

Drish nie miał nawet siły otworzyć oczu. Ismail jęczał gdzieś daleko.

***

Kurz wojenny opadł dawno, gdy doszli do siebie.
Był świt. W zawierusze wojennej nie spostrzegli, że bitwa trwała cały dzień.
Wygrali.
Gigantyczne ciało martwego demona górowało nad stosami zwłok ludzkich, leżących na ziemi czarnej od mechanizmów Ostrzy. Nadal przeskakiwały tam niewielkie iskierki, a jego ciało cichutko, niemal niezauważenie skwierczało, jakby coś w środku bestii się… tliło.
Wszyscy jakoś się wykaraskali. Poza Ugrukiem.
Gdy troll otworzył oczy… nie odczuł żadnej różnicy. Nie mógł poruszyć nogami. Rękoma sprawdził… tak, szczątki powiek uniosły się. Ale w jego oczodołach nie było oczu.
Gdyby widział cokolwiek, zobaczyłby leżące w pobliżu białe plamy, dzięki którym jeszcze niedawno widział. Ale nie widział nic. Czarne dziury ziały między strzępkami skóry, niegdyś będącymi jego powiekami.
Gdy zechciał się podnieść… nie udało się. Wymacał suche, spalone truchła, które kiedyś były jego nogami. Wiedział na pewno. Stracił czucie w nogach. Szkoda, że nie mógł ich zobaczyć…
Już do końca życia będzie widział tylko ciemność.

Drish wstał. Miecz górował nad demonem, nadal wbijał się w jego kark. W świetle wschodzącego słońca ostrze błyszczało tryumfalnie. Może i Ugruk pozbawił demona równowagi, jednak to on, Drish, pozbawił go życia.

Eritlina i Ismail, zaraz po odzyskaniu świadomości odkryli nagą prawdę o Zarakhi’m. On sam również. Stracił wszystko, składniki zaklęć, rytuałów, maskę ceremonialną, szatę, kostur, parę fragmentów skóry…

Było absolutnie cicho. Tylko wiatr świszczał między stosami zmarłych, spalonych i delikatnie poruszał zniszczonymi proporcami Czerwonego Legionu…


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum SpellForce Strona Główna -> Gawędy Ariego Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 7 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin